Wiedziałam, że bezpieczniej dla mnie i dla reszty będzie jak nie pojawię się w ich domu, ale z rodziną Zayn’a nie wygrasz. Choćbyś niewiadomo jak się upierała czy broniła to i tak Ci się nie uda. Nie ma szans.
W tym samym momencie doszły mnie słuchy dźwięku otwieranych drzwi, a raczej skrzypienie nienaoliwionych zawiasów, ale mniejsza o większość. Odruchowo odwróciłam się w ich stronę i nie ujrzałam tam nikogo innego jak samego Malik’a. Przewróciłam oczami, bo doskonale wiedziałam w jakim celu wyłonił się z domu, po czym z moich warg wyleciał gęsty kłębek dymu nikotynowego, a mi na chwilę zakręciło się w głowie od jego nadmiaru.
- Czy ja o czymś nie wiem ? – zapytał zdezorientowany, gdy stanął naprzeciw mojej osoby.
- A powinieneś ? – rzuciłam beznamiętnie.
- No Twoje zachowanie było nie na miejscu. – stwierdził, odpalając czerwonego Malboro.
- A przepraszam bardzo, czy ja kiedykolwiek deklarowałam się mówić Tobie o wszystkim ? – Już chłopak otworzył usta w celu wydobycia z siebie jakichkolwiek dźwięków, lecz go bezczelnie wyprzedziłam. – Nie przypominam sobie. A po drugie to moje zachowanie było nie fair, tak ? A ten gnojek jak mniemam jest niewinny i może pozwolić sobie na wszystko ?!
- On nie urządza scen.
- Żebyś się nie przeliczył. – Poczułam jak wraca do mnie cała złość i rozgoryczenie zwłaszcza, że sądziłam, że chociaż Zayn okaże się być na tyle wyrozumiałym i stanie po mojej stronie.
- Zmieniłaś się Laura… - powiedział już znacznie ciszej.
- No widzisz… Jednak trzy lata zmieniają człowieka. Z resztą nie na co dzień traci się wszystkich bliskich na raz i zostaje się na świecie samemu jak palec.
- To może zamiast krzyku, porozmawiamy jak normalni ludzie ? – zapytał, a w jego oczach pojawiła się pojedyncza iskierka nadziei.
- Ja już nie należę do tych normalnych Zayn, nic w moim życiu już nie jest typowe. – przyznałam a w tym samym momencie wyrzuciłam kiepa na ziemię i go przydeptałam. – A teraz pozwól, ale chcę zostać sama.
Najwyraźniej Mulat mnie zrozumiał, ponieważ już nie odezwał się ani słowem i po prostu pozwolił mi iść przed siebie, za co mimo wszystko byłam mu w tym momencie wdzięczna.
Tak naprawdę dopiero śmierć rodziców otworzyła mi oczy na pewne rzeczy i jak się okazało fakty na temat drugiego człowieka. Teraz jedynie się w tym utwierdzałam. Sądziłam, że twardo stąpam po ziemi i już nic nie jest mi straszne, lecz nie jestem w stanie uniknąć chwil załamania. Zwłaszcza po takiej traumie. Jak to powtarzał mój psycholog: Każdy nowy dzień rodzi nowe paranoje i nie wiadomo jak bardzo byśmy się nie starali to nie damy rady cały czas patrzeć przez różowe okulary. Fakt faktem wiele mu zawdzięczam, ponieważ to dzięki niemu w dalszym ciągu nie zrobiłam sobie krzywdy, ale na moje nieszczęście nie uwolnię się od takich dni jak dzisiaj…
W momencie gdy Zayn zniknął mi z zasięgu wzroku miałam dziwne wrażenie, że czas stanął w miejscu, a ja po prostu lunatykuję. Pragnęłam się obudzić i mknąć przed siebie, lecz zdałam sobie sprawę z tego, że muszę przez to przejść.
Wszystko zaczęło powracać – niczym bumerang wspomnień. Do chwili obecnej prześladują mnie okrutne obrazy z tamtego dnia. Bywają noce, kiedy mi się po prostu śnią. Ale nie są to byle jakie sny. Są tak realne, że budząc się cała zalana potem i zapłakana nie wiem czy to był jedynie koszmar czy przechodziłam to raz jeszcze. Czasami już nie odróżniam jawy od snu. Nic dziwnego. W końcu to moja wina… Tak, to ja pozbawiłam życia dwóch niewinnych, a przede wszystkim bliskich mi osób. To moja bezmyślność i bezczelność doprowadziła do tego… To ja powinnam zginąć – nie oni.
Zapewne teraz powinnam wiedzieć wystarczająco dużo o stracie najbliższych, by zdać sobie sprawę z tego, że nie można przestać za kimś tęsknić – można po prostu nauczyć się żyć z tą ogromną, niekończącą się pustką w sercu, której w żaden możliwy sposób nie da się wypełnić. Po prostu nie ma takiej opcji…
Tamtego dnia rodzice postanowili swój wolny czas od pracy wykorzystać dosyć rodzinnie. Tak naprawdę bez mojej wiedzy zaplanowali wspólny wyjazd na weekend do domku letniskowego, który udostępnił nam dobry znajomy taty. Ja oczywiście byłam obrażona na cały świat i z racji tej, iż musiałam wrócić o bodajże dwa tygodnie wcześniej do kraju niż to sobie wymarzyłam zorganizowałam bunt. Lecz długo on nie potrwał, ponieważ nie miałam innego wyboru jak się im podpasować. Ogólnie rzecz biorąc wyjeżdżaliśmy w dosyć napiętej atmosferze. W duszy modliłam się aby ta wycieczka już dobiegła końca.
Do cna zirytowana schyliłam się i chwyciłam za swój podręczny plecak mając na celu jedynie napisać tego jednego, sms’a do Zayn’a, w treści opisując to, jak cholernie za nim tęsknię, i że postaram się wrócić w następne wakacje. Przekładając masę bezużytecznych rzeczy zorientowałam się jednak, że zapomniałam zabrać ze sobą swojego telefonu i najzwyczajniej w świecie został on na biurku, tuż obok laptopa.
- Tato, zawróć samochód. – przerwałam raptownie wypełniającą wnętrze samochodu ciszę.
- Ile razy mamy Ci powtarzać, że nie ma mowy byś została sama w domu i jedziesz z nami ?! – odezwała się mama.
- Oj, ale co to ma do rzeczy ?! Zostawiłam w domu komórkę !
- Po pierwsze: nie tym tonem, a po drugie przejechaliśmy już dobre 10 km, więc nie ma sensu marnować paliwa, a ty obejdziesz się te dwa dni bez telefonu. – stwierdził tata.
- Nie prawda ! Muszę mieć jakiś kontakt z Nikolą i Zayn’em !
- Nie przesadzaj Laura, to tylko weekend.
- Dla mnie to ponadto !
- Czy Tobie kiedykolwiek da się dotrzeć do rozumu ?! – warknął przez zaciśnięte zęby i zaczął kręcić kierownicą w lewą stronę ewidentnie rozpoczynając zawracanie, co mnie niezmiernie ucieszyło, a zarazem uświadomiło, że po raz kolejny wygrałam.
Potem nie pamiętam już praktycznie nic. Jedynie gdzieniegdzie przebłyski takie jak przeraźliwy krzyk mamy, pisk opon, okropny ból w okolicach żeber, a potem pustka, totalna otchłań nicości…
W oddali dostrzegłam migoczące światła, na tyle jaskrawe by potrafiły utrzymać mnie w świadomości tego, że jeszcze żyję. Starałam się walczyć o przytomność i wkładałam w to tyle sił, ile mi pozostało. Doskonale wiedziałam czym chwilowe przymknięcie powiek może się skończyć. Miałam ochotę rozedrzeć gardło, lecz struny głosowe odmówiły mi posłuszeństwa. Jedyne co udało mi się zrobić, to kaszlnąć, czego po chwili pożałowałam z racji tej, iż zaczęłam dławić się własną krwią.
- Tam ktoś jest ! Jeszcze żyje ! – Miałam wrażenie, że ktoś krzyczy wprost do mojego ucha. Zmarszczyłam brwi, ponieważ ból był wręcz nie do wytrzymania. Nagle poczułam czyjeś silne dłonie na moich barkach i talii. Zaczęłam się wić jak opętana, a przynajmniej tak mi się wydawało, a zaraz po tym zostałam unieruchomiona w okolicach kończyn i karku. Anemicznie zwróciłam swój wzrok w stronę, z której mnie niesiono. Dostrzegłam nasze zmasakrowane auto, doszczętnie wgniecione z jego prawej strony. Pojedyncze części rozniosło po całej autostradzie.
- Mamo… Tato… - wyszeptałam po raz kolejny dławiąc się własną krwią.
Kolejną rzeczą jaką zobaczyłam była niewielka maska, która wylądowała na mojej twarzy. Walczyłam o to, by nie zasnąć. - Nie teraz, błagam… - modliłam się w myślach. Nie mogłam zostawić rodziców, chciałam by ich jak najszybciej ratowali. Przecież nie mogłam bez nich funkcjonować. - Proszę was, nie zasypiajcie beze mnie…
Ból, który rozchodził się po moim ciele był nie do zniesienia, czułam jak coś obcego, jakieś obce ciało rozprzestrzenia się po moim organizmie. Czułam jak wszystkie mięśnie budzą się do życia. Doskonale wiedziałam, że chciałyby już wstać, rozprostować się, lecz coś je blokuje. Nie… chwila… to nie było coś - to ja. Słyszę wszystko nadzwyczajnie wyraźnie. Każde pojedyncze słowo wydobywające się z ust ludzi znajdujących się prawdopodobnie w tym samym pomieszczeniu co ja. Usłyszałam kiedy lekarz mówił do kogoś, że zaraz powinni mnie od czegoś odłączyć, ponieważ zaczęłam sama oddychać. Starałam się coś powiedzieć - nie mogłam… Każda próba zakończana była przysłowiowym upadkiem, który bolał bardziej niż poprzedni. Jednak się nie poddawałam i walczyłam dalej. Nie pamiętam ile dokładnie to trwało sekund, minut czy godzin, pamiętam jedynie jasne światła, które ujrzałam po pierwszym uchyleniu powiek i krzyk, który tym jakże małym nic nie znaczącym ruchem, który każdy człowiek wykonuje ponad milion razy dziennie wywołałam.
Kolejne poczucie świadomości tego, że w dalszym ciągu istnieję miało miejsce podczas pierwszej rehabilitacji. Uparcie dopytywałam się o rodziców, lecz za każdym razem, gdy ktokolwiek otwierał usta w celu wypowiedzenia jakichkolwiek słów kończyło się to fiaskiem, ponieważ najprościej w świecie przypominało im się o tajemnicy zawodowej. Nie rozumiałam co to ma do rzeczy. Skoro to moja rodzina to ich zasranym obowiązkiem było powiedzieć co się z nimi dzieje.
Pewnego pochmurnego dnia, w szpitalu odwiedziła mnie Nikola. Na nią, jako jedyną mogłam liczyć. Jestem jej dozgonnie wdzięczna za to, że nie zostawiła mnie w tak trudnej chwili. Dbała o mnie do ostatniego dnia leczenia, a nawet kilka tygodni po nim, mimo, że już tego nie potrzebowałam. Gdy tylko weszła do sali, w której się aktualnie znajdowałam wiedziałam, że coś jest nie tak, i że ona zna całą prawdę.
W pierwszej chwili przez łzy, które ją blokowały nie była w stanie wydusić z siebie ani jednego dźwięku.
Mimo, że jeszcze nie usłyszałam „werdyktu” doskonale wiedziałam co chce wyznać.
- Przepraszam… - wycedziła, co rusz łapiąc oddech.
Nie wiem jak mogę nazwać stan, w jakim się wtedy znajdowałam. Amok ? Histeria ? Po prostu wybiegłam na hol, chwyciłam za koszulę pierwszą pielęgniarkę, która mi się nawinęła i wykrzyczałam tak głośno, jak tylko potrafiłam.
- Dlaczego mnie okłamywaliście ?! Jesteście bandą pozerów ! – odepchnęłam ją od siebie i upadłam prosto na kolana nie zaprzestając krzyczeć. – Albo zabijecie mnie z własnej woli, albo was wyręczę ! – Bezradna kobieta zaczęła wołać
wszelkich lekarzy mojego oddziału, którzy dosłownie za moment kurczowo mnie trzymali i starali się uspokoić. Pełna nienawiści i rozpaczy zwróciłam wzrok w stronę Nikoli, która właśnie stała wryta w ścianę i zasłaniając usta dłońmi zanosiła się z płaczu. Wiedziałam, że nic nie wskóram, wićc po prostu się poddałam. Rozluźniłam wszystkie mięsnie i dałam się poprowadzić wprost do gabinetu psychiatry.
*~*
Samo wspomnienie tamtego dnia sprawiło, że zalałam się gorzkimi łzami. Całe szczęście, że byłam już dobre kilkadziesiąt metrów od domu chłopaków. Nie chciałam aby któryś z nich ani wychodząca stamtąd Patricia zauważyli, że po raz kolejny rozsypałam się psychicznie. Potrząsnęłam znacząco głową jakbym chciała odgonić od siebie przytłaczające mnie obrazy. Palcami przeczesałam burzę roztrzepanych włosów przenosząc je tym samym na prawe ramię. Nabrałam do płuc dość sporą ilość powietrza i ruszyłam w stronę przystanku autobusowego z zamiarem wrócenia do swoich czterech ścian.
Właściwie to nie miałam nawet najmniejszej ochoty na wylewanie swoich smutków w poduszkę. Zaraz po postawieniu kroków w mieszkaniu pędem ruszyłam pod prysznic w celu ogarnięcia się. Przecież nie pójdę do klubu w rozmazanym makijażu i poplamionych kawą butach. Tak, postanowiłam pierwszy raz w życiu wybrać się na jakąś zasyfioną potańcówkę i się nie oszczędzać. I co w związku z tym, że nigdy nie miałam alkoholu w ustach ? Zawsze musi być ten pierwszy raz.
Dzisiejszego wieczoru postawiłam na zdecydowany i drapieżny look. Po kąpieli wysuszyłam i maksymalnie wyprostowałam włosy, dzięki czemu wydawały się dłuższe niż zwykle, ponieważ nie miałam w zwyczaju na nie chuchać i dmuchać na co dzień. Aby dodać im charakteru
postanowiłam doczepić kilka czerwonych pasemek, które jak się okazało były genialnym pomysłem z mojej strony. Postanowiłam wyeksponować swoje długie i zgrabne nogi, więc założyłam kuse szorty i dosyć toporne buty z ćwiekami na niebotycznym obcasie. Do tego zarzuciłam na siebie zwiewną białą bokserkę z komicznym nadrukiem, a cały „zestaw” przypieczętowałam ciemno-różową szminką i ostrym makijażem. Zostawiając telefon i torebkę na sofie w salonie pewnym krokiem opuściłam mieszkanie uprzednio zamykając je na cztery spusty, a klucze chowając pod wycieraczką. Jakoś zbytnio nie przejmowałam się tym, że ktoś może sobie bezkarnie wejść do środka. Dzisiejszego wieczoru nie liczyło się nic, po za alkoholem i beztroską zabawą.
Do klubu dostałam się taksówką. Nie znałam nawet żadnego z nich, więc poprosiłam mężczyznę kierującego samochodem, aby zawiózł mnie do najczęściej obleganego przez ludzi. Do środka weszłam bez najmniejszego problemu i pierwsze co zrobiłam to udałam się w stronę baru i usiadłam na jednym z wysokich krzeseł. Patrzyłam na te wszystkie wypełnione procentami butelki i zdałam sobie sprawę, że nie mam tak naprawdę zielonego pojęcia na temat ich różnorodności. Nagle cały widok zasłonił mi dosyć dobrze zbudowany, przystojny o zniewalająco białym uśmiechu i zielonych oczach szatyn.
- Co podać ? – zapytał zalotnie, przecierając przy tym świeżo umytą szklankę.
- A co proponujesz ? – postanowiłam zdać się na niego, po czym zagryzłam dolną wargę, a chłopakowi rozbłysły iskierki w oczach. Najwyraźniej podłapał rytm.
- Hm.. Zależy na co masz ochotę. – puścił mi oczko. – Na coś mocniejszego, a może delikatnego i wyrafinowanego ?
- Dzisiaj chyba zdecyduję się zaszaleć – odpowiedziałam bez dłuższego zastanawiania się, na co barman jedynie zachichotał i odwrócił się do mnie plecami, chwytając prostokątną butelkę stojącą tuż naprzeciw mnie, po czym wypełnił połowę trzymanego przez siebie szkła, zmieszał ciecz z colą, wrzucił do środka kilka kostek lodu i postawił szklankę przed mój nos.
- Mam nadzieję, że spełniłem wymagania – uśmiechnął się do mnie, a ja wyciągnęłam do niego swoją dłoń.
- Laura. – rzuciłam trzepocąc przy tym swoimi długimi rzęsami.
- Troy. – odparł, a zaraz po tym delikatnie uścisnął moją rękę. – A co tak piękną kobietkę przyprowadza do klubu ? I to w dodatku samą ? – zapytał po chwili.
- A może pominiemy ten temat i po prostu dotrzymasz mi towarzystwa na parkiecie ? – zapytałam kończąc już wykonanego przez niego drinka.
- Chyba nie powinienem przerywać pracy.
- Oj, szef nawet nie zauważy – zachichotałam, po czym wstałam z miejsca i ruszyłam w stronę tańczących anglików. Odwróciłam się na moment i przyuważyłam, że Szatyn podąża tuż za mną.
Nasz taniec z początku był nieśmiały z racji tej, iż nie wiedzieliśmy gdzie są granice, lecz po kilku kolejkach jakby zniknęły pozwalając nam beztrosko ocierać się o siebie w rytm klubowej muzyki. Doskonale wiedziałam, że przesadzam z alkoholem, lecz zupełnie o to nie dbałam. Oczywiście do momentu, kiedy nie poczułam, że mój żołądek woła o pomstę do nieba. Troy już na tyle się wczuł, że zapomniał o swojej pracy. W pewnym momencie podszedł do nas rozwścieczony, ciemnoskóry mężczyzna i zaczął wręcz wrzeszczeć na skruszałego barmana. A ja ? Skorzystałam z okazji i po prostu ulotniłam się im z zasięgu wzroku. Zdawałam sobie sprawę z tego, że będzie miał przeze mnie ogromne kłopoty, lecz chciało mi się z tego powodu jedynie śmiać. Moje pierwsze zetknięcie z procentami poniekąd uważam za udane, ponieważ pierwszy raz od kilkunastu miesięcy zapomniałam o Bożym świecie. Z budynku wydostałam się z ledwością. Tłumy ludzi oblegały dosłownie cały klub. Gdy tylko wyszłam na zewnątrz odetchnęłam z ulgą i zaczerpnęłam tyle powietrza, ile mi przez ostatnie kilka godzin brakowało. Postanowiłam chwiejnym krokiem wrócić do domu. Po drodze oczywiście zahaczyłam o krótką konwersację z kilkoma chłopakami, od których wyżebrałam papierosa.
Zmierzałam przed siebie, zaciągając się kojącą nikotyną, kiedy zorientowałam się, że bez zastanawiania się weszłam na ulicę. Usłyszałam jedynie kujący w uszy pisk opon, a kiedy odwróciłam się w stronę dochodzących mnie dźwięków wybuchłam głośnym śmiechem.
- Proszę, proszę… Kogo my tu mamy ? Panie i Panowie, Harry Styles ! – krzyknęłam wyrzucając za siebie kiepa.
- Laura, czyś ty oszalała ?! – rzucił się w moją stronę, a ja odeszłam kilka kroków w tył, nie chcąc aby mnie dotykał.
- Ależ oczywiście. Przecież jak taka szara myszka jak ja, może się tak zachowywać ? – zaczęłam pleść bzdury, czkając między pojedynczymi słowami.
- Jesteś schlana na umór.
- Ależ skąd, wypiłam tylko jednego drinka. – chichotałam pod nosem, czując, że tracę grunt pod nogami.
- Razy osiem ?
- Jedenaście – poprawiłam go.
- Wsiadaj do samochodu – nakazał stanowczym tonem głosu.
- A jak nie ?
- To zaciągnę Cię tam siłą.
- Spróbuj szczęścia – warknęłam i ruszyłam przed siebie, lecz moja trasa nie potrwała zbyt długo z racji tej, iż najzwyczajniej w świecie się przewróciłam. Harry podbiegł do mnie i chwycił za ramiona unosząc mnie tym samym do góry.
- Odsuń się – wycedziłam przez zęby czując, że zbiera mi się na wymioty.
- Nie odgrywaj scen tylko chodź do samochodu. – po tych słowach cudem wyrwałam się z jego uścisku, odwróciłam się za siebie i po prostu zwróciłam to, co zalegało mi w żołądku.
Odeszłam kilka kroków od ogromnej plamy na środku ulicy i raptownie moje nogi zrobiły się giętkie, a ja straciłam świadomość tego, co się dzieje. Po prostu urwał mi się film.
*~*
No i w końcu pojawił się rozdział dziewiąty.
Wybaczcie, że tak długo musieliście czekać, ale miałam masę nauki, no a ponadto jeszcze wena mnie opuściła. Ale spokojnie, sytuacja opanowana :P
Postanowiłam się zrekompensować i jest on dłuższy niż poprzednie :)
W prawdzie pisałam go słuchając przy tym dwóch piosenek: Sayes-Salem i Bruno Mars-When I Was Your Man. , ale nie chciałam was faszerować nimi w trakcie wątku :P
W prawdzie pisałam go słuchając przy tym dwóch piosenek: Sayes-Salem i Bruno Mars-When I Was Your Man. , ale nie chciałam was faszerować nimi w trakcie wątku :P
Mam nadzieję, że spełniłam wasze oczekiwania ;)
Czekam na opinię w komentarzach ;)
I tradycyjnie: Nie będzie min. 20 komentarzy - nie będzie kolejnego rozdziału ;)
Xx. Tomlinsonowa.